Szanowny Panie Buffett,
na wstępie swojego listu pragnę wyrazić swoją wdzięczność za nieustający strumień inspiracji, jaki Pana legendarna już osoba wnosi w nasz świat - świat ekonomistów, liderów i osób, które jak ja zajmują się rozwojem sztuki osiągania sukcesu w biznesie i doskonaleniem trudnej sztuki zarządzania ludźmi. Powodem, dla którego piszę do Pana ten list jest głęboki szacunek do Pana i troska o Pana reputację. Sam Pan powiedział kiedyś, że zbudowanie reputacji trwa 20 lat, a stracić ją można w 5 minut. Chcę Pana przed tym uchronić.
Otóż mówi się, że blichtr wielkiego świata nieco Panu już spowszedniał i zapragnął Pan wyzwania. Chodzą słuchy, że w ramach samorozwoju chce Pan podjąć pracę w Polsce jako lider w jednej z korporacji, by zmierzyć się z tutejszym światem biznesu.
Zwykł Pan mawiać, że „Ryzyko bierze się z nieświadomości swoich poczynań”. Spieszę przestrzec, że planowane przez Pana przedsięwzięcie jest wielce dla Pana ryzykowne.
Nie jest Pan chyba w pełni świadomy, co się dzieje na polskim rynku korporacji. Te zachłysnęły się światem gier komputerowych, „selfie” i Facebooka. Nasza kultura, choć od zawsze buńczuczna, stała się jeszcze bardziej agresywna. To jest świat, gdzie zwycięża głośniejszy, szybszy i sprytniejszy. Polskimi korporacjami zawładnęli niepodzielnie EKSTRAWERTYCY. Pan jako zdeklarowany INTROWERTYK nie ma więc wielkich szans na pozyskanie tu dobrej pracy na stanowisku menedżerskim. Przecież wszyscy wiemy, że sukcesu upatruje pan nie w ponadprzeciętnej inteligencji, ale w tym, że dłużej analizuje Pan problemy i jest pan bardzo zdyscyplinowany. Muszę pana zmartwić - na takiej postawie daleko Pan w polskich korporacjach nie zajedzie.
Długotrwałe analizowanie problemów nie przejdzie ani na rekrutacji - gdzie ostatnio królują tzw. „assessment centers”, czyli „tory przeszkód” dla przyszłych liderów, ani na późniejszych „development centers”. Obawiam się, że z Pana analitycznym umysłem scenariusz będzie następujący: na rekrutacji będzie się Pan zastanawiał nad sensem zadań - którego czasem próżno szukać, potem będzie Pan dociekał intencji zadawanych pytań, które nierzadko są bardzo niejednoznaczne (i słusznie, bo w dzisiejszym świecie nie ma miejsca dla lidera, który się waha), potem uzna Pan, że nie może Pan podjąć wymaganych od Pana decyzji z uwagi na brak kluczowych danych… i już po Panu. Posada ucieknie Panu sprzed nosa.
Zresztą nie wiem, czy w ogóle zostałby Pan zaproszony na „assessment center”, skoro powszechnie wiadomo, że nie należy Pan do ludzi zbytnio towarzyskich, a przecież teraz liczy się przede wszystkim gra zespołowa, grupowe „brain stormingi” koniecznie przeprowadzane metodami zwinnymi w kreatywnych centrach co-workingowych wyposażonych w stoliki do gry w piłkarzyki, kawę i kluczowe dla sukcesu w biznesie - kolorowe kanapy. Wiem, wiem pewnie przypomni mi Pan, że pracuje Pan nad swoją introwertyczną słabością objawiającą się niechęcią do przebywania w dużej grupie ludzi. Tak, wiem, że był Pan na kursie u Dale’a Carnegie, który pokazywał panu „Jak pozyskać przyjaciół i wpływać na ludzi” - proszę o tym koniecznie wspomnieć w CV, natomiast obawiam się, że to nie wystarczy. Tym bardziej, że niejednokrotnie przyznawał się Pan, że słabo się Pan komunikuje z ludźmi, a szczególnie w grupach.
Nawet gdyby jakimś cudem udało się Panu prześliznąć przez gąszcz testowych pytań „assessmentu” i w trakcie symulacji spotkania biznesowego przeszedłby Pan siebie, by udowodnić, że żyje Pan zgodnie z zasadą „don’t ask leadership, take leadership”, poległby Pan zapewne na części dotyczącej zarządzania ryzykiem. Przecież przykład fuzji, którą przeprowadził Pan bez przeprowadzenia „due diligence”, tylko w oparciu o zaufanie, powtarza tyle osób, że na pewno nie umknie to czujnej uwadze działu „compliance” naszych korporacji.
Zaufanie? W Polsce? No chyba Pan sobie żartuje!!! Nawet dla tego maila, którego piszę teraz powinnam mieć na wszelki wypadek jakieś wytłumaczenie, gdyż nie jest on do końca poprawny politycznie.
A zresztą może to i dobrze, że nie przeszedłby Pan rekrutacji, bo potem musiałby Pan siedzieć w „open-space” lub - w najlepszym razie - w tzw. „akwarium”, oczekiwano by od Pana, żeby brał Pan co rusz udział w różnych akcjach rozwojowych typu „gamification”, w „teambuildingowych” zlotach pełnych hałasu, testosteronu i fajerwerków, a problemy musiałby Pan koniecznie rozwiązywać gremialnie na „conf-callach”, w dusznych i ciasnych salkach konferencyjnych, lub na wspomnianych już kolorowych kanapach, wśród zgiełku tłumu i przekleństw ludzi złorzeczących na to, że kolejny raz w danym tygodniu zepsuł się ekspres do kawy. To nie jest miejsce dla introwertyka, który potrzebuje ciszy, spokoju i czasu, by robić biznes. Tu się Pan - przepraszam bardzo - po prostu nie nada.
Ale proszę się nie martwić. Dla ukojenia nerwów polecam lekturę Susan Cain o sile introwersji pt. „Ciszej proszę… Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać” lub proszę obejrzeć jej wystąpienie na konferencji TED. I chcę Pana zapewnić, że jest jednak nadzieja. Osoby takie jak ja - introwertycy, którzy doceniają siłę tego stylu działania, zrobią wszystko, aby zmieniać polski obraz biznesu i stwarzać dla introwertyków przestrzeń do rozwoju i realizacji ich talentów.
Z głębokimi wyrazami szacunku,
Ewa Błaszczak
Artykuł powstał w ramach cyklu #inspirującyponiedziałek na naszym profilu na Facebooku.