4Results Przy kawie

List otwarty do Warrena Buffetta
Ewa Błaszczak

Szanowny Panie Buffett,
na wstępie swojego listu pragnę wyrazić swoją wdzięczność za nieustający strumień inspiracji, jaki Pana legendarna już osoba wnosi w nasz świat - świat ekonomistów, liderów i osób, które jak ja zajmują się rozwojem sztuki osiągania sukcesu w biznesie i doskonaleniem trudnej sztuki zarządzania ludźmi. Powodem, dla którego piszę do Pana ten list jest głęboki szacunek do Pana i troska o Pana reputację. Sam Pan powiedział kiedyś, że zbudowanie reputacji trwa 20 lat, a stracić ją można w 5 minut. Chcę Pana przed tym uchronić.

Otóż mówi się, że blichtr wielkiego świata nieco Panu już spowszedniał i zapragnął Pan wyzwania. Chodzą słuchy, że w ramach samorozwoju chce Pan podjąć pracę w Polsce jako lider w jednej z korporacji, by zmierzyć się z tutejszym światem biznesu.
Zwykł Pan mawiać, że „Ryzyko bierze się z nieświadomości swoich poczynań”. Spieszę przestrzec, że planowane przez Pana przedsięwzięcie jest wielce dla Pana ryzykowne.

Nie jest Pan chyba w pełni świadomy, co się dzieje na polskim rynku korporacji. Te zachłysnęły się światem gier komputerowych, „selfie” i Facebooka. Nasza kultura, choć od zawsze buńczuczna, stała się jeszcze bardziej agresywna. To jest świat, gdzie zwycięża głośniejszy, szybszy i sprytniejszy. Polskimi korporacjami zawładnęli niepodzielnie EKSTRAWERTYCY. Pan jako zdeklarowany INTROWERTYK nie ma więc wielkich szans na pozyskanie tu dobrej pracy na stanowisku menedżerskim. Przecież wszyscy wiemy, że sukcesu upatruje pan nie w ponadprzeciętnej inteligencji, ale w tym, że dłużej analizuje Pan problemy i jest pan bardzo zdyscyplinowany. Muszę pana zmartwić - na takiej postawie daleko Pan w polskich korporacjach nie zajedzie.

Długotrwałe analizowanie problemów nie przejdzie ani na rekrutacji - gdzie ostatnio królują tzw. „assessment centers”, czyli „tory przeszkód” dla przyszłych liderów, ani na późniejszych „development centers”. Obawiam się, że z Pana analitycznym umysłem scenariusz będzie następujący: na rekrutacji będzie się Pan zastanawiał nad sensem zadań - którego czasem próżno szukać, potem będzie Pan dociekał intencji zadawanych pytań, które nierzadko są bardzo niejednoznaczne (i słusznie, bo w dzisiejszym świecie nie ma miejsca dla lidera, który się waha), potem uzna Pan, że nie może Pan podjąć wymaganych od Pana decyzji z uwagi na brak kluczowych danych… i już po Panu. Posada ucieknie Panu sprzed nosa.

Zresztą nie wiem, czy w ogóle zostałby Pan zaproszony na „assessment center”, skoro powszechnie wiadomo, że nie należy Pan do ludzi zbytnio towarzyskich, a przecież teraz liczy się przede wszystkim gra zespołowa, grupowe „brain stormingi” koniecznie przeprowadzane metodami zwinnymi w kreatywnych centrach co-workingowych wyposażonych w stoliki do gry w piłkarzyki, kawę i kluczowe dla sukcesu w biznesie - kolorowe kanapy. Wiem, wiem pewnie przypomni mi Pan, że pracuje Pan nad swoją introwertyczną słabością objawiającą się niechęcią do przebywania w dużej grupie ludzi. Tak, wiem, że był Pan na kursie u Dale’a Carnegie, który pokazywał panu „Jak pozyskać przyjaciół i wpływać na ludzi” - proszę o tym koniecznie wspomnieć w CV, natomiast obawiam się, że to nie wystarczy. Tym bardziej, że niejednokrotnie przyznawał się Pan, że słabo się Pan komunikuje z ludźmi, a szczególnie w grupach.
Nawet gdyby jakimś cudem udało się Panu prześliznąć przez gąszcz testowych pytań „assessmentu” i w trakcie symulacji spotkania biznesowego przeszedłby Pan siebie, by udowodnić, że żyje Pan zgodnie z zasadą „don’t ask leadership, take leadership”, poległby Pan zapewne na części dotyczącej zarządzania ryzykiem. Przecież przykład fuzji, którą przeprowadził Pan bez przeprowadzenia „due diligence”, tylko w oparciu o zaufanie, powtarza tyle osób, że na pewno nie umknie to czujnej uwadze działu „compliance” naszych korporacji.

Zaufanie? W Polsce? No chyba Pan sobie żartuje!!! Nawet dla tego maila, którego piszę teraz powinnam mieć na wszelki wypadek jakieś wytłumaczenie, gdyż nie jest on do końca poprawny politycznie.

A zresztą może to i dobrze, że nie przeszedłby Pan rekrutacji, bo potem musiałby Pan siedzieć w „open-space” lub - w najlepszym razie - w tzw. „akwarium”, oczekiwano by od Pana, żeby brał Pan co rusz udział w różnych akcjach rozwojowych typu „gamification”, w „teambuildingowych” zlotach pełnych hałasu, testosteronu i fajerwerków, a problemy musiałby Pan koniecznie rozwiązywać gremialnie na „conf-callach”, w dusznych i ciasnych salkach konferencyjnych, lub na wspomnianych już kolorowych kanapach, wśród zgiełku tłumu i przekleństw ludzi złorzeczących na to, że kolejny raz w danym tygodniu zepsuł się ekspres do kawy. To nie jest miejsce dla introwertyka, który potrzebuje ciszy, spokoju i czasu, by robić biznes. Tu się Pan - przepraszam bardzo - po prostu nie nada.

Ale proszę się nie martwić. Dla ukojenia nerwów polecam lekturę Susan Cain o sile introwersji pt. „Ciszej proszę… Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać” lub proszę obejrzeć jej wystąpienie na konferencji TED. I chcę Pana zapewnić, że jest jednak nadzieja. Osoby takie jak ja - introwertycy, którzy doceniają siłę tego stylu działania, zrobią wszystko, aby zmieniać polski obraz biznesu i stwarzać dla introwertyków przestrzeń do rozwoju i realizacji ich talentów.

Z głębokimi wyrazami szacunku,
Ewa Błaszczak

Artykuł powstał w ramach cyklu #inspirującyponiedziałek na naszym profilu na Facebooku.

Wstecz